
„Szanowna Pani! Inni w Pani wieku mają skończonych kilka kierunków!” Co i jak studiować w Polsce?
Ten wpis będzie mocno dygresyjny. Będzie zawierał wiele subiektywnych informacji o studiach i kursach kwalifikacyjnych w Polsce, które są wypadkową mojej edukacji i dotychczasowej drogi zawodowej.
Pomysł na wpis powstał już rok temu po rozmowie kwalifikacyjnej w lokalnej szkole. Miałam już siadać i już pisać kiedy moja ręka dosłownie zawisła w powietrzu nad klawiaturą. Pomyślałam: nie pisz tego, za mało jeszcze wiesz, to będą tylko emocje. Okazało się wtedy, że dojrzewam, i że ten proces nie kończy się w wieku nastoletnim. Okazało się też, że ten proces jest bolesny.
Po skończeniu studiów i po złapaniu pierwszej poważniejszej pracy, zajęłam się domem i dzieckiem, którego zawsze chciałam i zawsze je planowałam pracując w tym czasie zdalnie.
Introwertyk na rozmowie o pracę
Po tym okresie postanowiłam odważyć się wyjść do ludzi, nie byle jakich ludzi bo do nauczycieli. Dla mnie jako introwertyka było to swojego rodzaju wyprawą na Mount Everest w samych kąpielówkach. Do rozmowy przygotowałam się układając w myślach wszystkie możliwe scenariusze zdarzeń. Chciałam opowiedzieć o swoich propozycjach pracy z dziećmi, o tym co w szkolnictwie w ramach podstawy programowej można wdrażać na własną rękę by młodym ludziom pomóc nauczyć się uczyć, podejmować świadome decyzje, odbierać świat i wszystkie zawarte w nim komunikaty ze zrozumieniem.
Okazało się, że pani dyrektor nie była tym zainteresowana. Rozmowa potoczyła się luźno. Z jednej strony mnie to ucieszyło, a z drugiej przeraziło. Okazało się, że dzięki mojemu panieńskiemu nazwisku skojarzono mnie ze wspólnym znajomym i właśnie tego między innymi dotyczyła rozmowa. Nie jest to dla mnie w zasadzie istotne ponieważ jak się później okazało nie miało to wpływu na naszą współpracę. Warto jednak mieć świadomość, że tak trywialny fakt jak posiadanie wspólnego znajomego może być tematem dla dyrektora ciekawszym niż plany edukacyjne przyszłego nauczyciela.
Jak zapewne wiecie, jeśli sami jesteście introwertykami, lub jeśli nie wiecie to Wam powiem, że spontaniczne sytuacje towarzyskie są dla nas bardzo mało spontaniczne i bardzo mało towarzyskie. Każdy introwertyk nawet jeśli stanie na wysokości zadania i da z siebie 200% później to odchoruje, będzie musiał przebiec 15 km, przejechać na rowerze 40, lub przespać całe popołudnie.
Jednak było w tej rozmowie coś bardzo wartościowego. Coś co w jakiś sposób jako freelancer i przysłowiowa Mata Polka/kura domowa przespałam przez te kilka lat. Powiedziano mi, że ludzie w moim wieku mają skończone kilka kierunków.
Wow, wow, w Polsce same Mózgi!
Po wyjściu z gabinetu złapałam gigantycznego doła. Zawsze wiedziałam, że myślę w sytuacjach stresowych troszkę powoli, a mój mózg w tłumie odpala jak diesel w zimie… ale serio? Kilka kierunków przed 30-tką?
Błyskawicznie wróciłam pamięcią do gigantycznych sesji na uniwerku, przed którymi do jednego egzaminu czytałyśmy po kilkadziesiąt książek, materiał był jak dla mnie przyjemny ale nie do wchłonięcia na stałe do mózgownicy i jasne było, że część zawartości po prostu wyleci z niej zaraz po wpisaniu oceny do indeksu. Czy naprawdę w Polsce aż tak się pozmieniało i otaczają mnie same orły?

Nie ma tego złego.
Jeszcze tego samego dnia postanowiłam rozejrzeć się w ofercie studiów i wybrać coś dla siebie. Kilka miesięcy później już studiowałam dwa kierunki. Policzyłam sobie, że jeden skończony kierunek plus dwa w trakcie to trzy, więc trzy to już kilka. W taki sposób nadgoniłam kompleksy, które wzbudziła we mnie Pani Dyrektor płacąc za nie w sekretariacie jednej z wyższych uczelni 5000 zł.
Po pierwszych zjazdach byłam lekko przerażona, około listopada zaczęłam rozumieć o co w tym chodzi. Z 35 zapisanych osób zjawiała się mniej więcej połowa i ta połowa cyklicznie zmieniała się wpisując w danym czasie tę drugą połowę nieobecnych. Ludzie ci zapisani byli na kilka kierunków, ponieważ przy zapisie na kolejne dostawało się zniżki: 10, 20, 30% itd. Praktyki określone przez Panią Minister (w dość wygórowanej nie ukrywajmy ilości), mnie osobiście wykończyły, ponieważ kto z dorosłych zarabiających na życie ludzi ma czas pracować 120, lub 150 godzin za darmo? Okazało się, że ok. 80 % studentów załatwia sobie praktyki po znajomości, ta mniejsza część to osoby na zleceniach tak jak ja, lub ci bardziej pokrzywdzeni z umowami o prace, którzy zmuszeni byli wykorzystać cały swój urlop na bezpłatne oranie cudzego pola.
Zrozumiałam wtedy, że do skończenia kilku kierunków studiów nie potrzeba wielkiej mózgownicy. Wystarczą pieniądze i wolne weekendy.
Cofnijmy się jeszcze w czasie…
Do wpisu skłonił mnie też świetny filmik stworzony przez Reżysera Życia, który dokładnie oddaje moją, i jak wierzę ,sytuację wielu młodych ludzi w Polsce, którzy stoją przed koniecznością wyboru studiów.
Był rok 2007. Pech chciał, że wychowałam się w domu, w którym dostęp do internetu był zarezerwowany na weekend jako szczególna rozrywka i nagroda za osiągnięcia w nauce z danego tygodnia, ewentualnie grant za wybitnie wysprzątane piętro naszego (wtedy) domu. Podczas gdy moi rówieśnicy buszowali w sieci i bardzo szybko dotarło do nich czym jest dostęp do informacji pozbawiony wszelkich limitów, ja internet odbierałam jako źródło rozrywki i ewentualność do znalezienia sobie w przyszłości męża (dziś mówię o tym bez skrępowania choć/ a może dlatego właśnie, że tak bardzo mnie to bawi).
I wyobraźcie sobie, że tacy ludzie jak ja 12 lat temu nadal nas otaczają. Choć oczywiście każdemu nastolatkowi nie trzeba tłumaczyć co to jest bryk i skąd ściągnąć dobre wypracowanie, to jednak zdaje mi się, że nie do końca wiedzą oni jak wiele mogą się dowiedzieć z sieci.
Podobnie jak Reżysera Życia karmiono mnie informacjami o tym, na co warto iść, o jakich absolwentów szkół wyższych firmy się „zabijają”. Nie powiedziano mi natomiast tak trywialnej rzeczy jak to, że na niektóre kierunki łatwiej dostać się w innych miastach niż to akademickie miasto, do którego było mi najbliżej i że jeśli na ten kierunek się nie dostanę tutaj, mogę spróbować gdzie indziej.
Dziś młodzież jest bezczelniejsza i bez zahamowań walczy o swoje marzenia. Wymusza pomoc na rodzicach, dziadkach i po prostu wyjeżdża je spełniać. Uważam, że należy brać z tego przykład.
W zasadzie jakie jest meritum? Bo piszę trochę sarkastycznie i pewnie myślisz, że w danej chwili siedzę obrażona na cały świat przed kompem i planuję rewolucję w sieci. Nie, nic z tych rzeczy.
Moim zdaniem kluczem jest w miarę wczesne uświadomienie sobie czy i na jakie studia warto iść. Czy iść na studia po ogólniaku, czy może postarać się wcześniej także o zawód? Bo przecież w trakcie studiów możesz pracować i naprawdę warto byś to robił. Możesz pracować w sieciówce, a możesz pracować w zawodzie jeśli taki po szkole brażowej już będziesz miał.
Maturę i tak zdaje się na korepetycjach, ponieważ większość nauczycieli w liceach ogólnokształcących woli narzekać, że nie wyrobi się z materiałem, lub pół godziny sprawdzać obecność/pytać/spisywać nieprzygotowania niż po prostu ten materiał realizować…
Kolejną sprawą jest to, czy w zawodzie, który sobie wymarzyłeś studia są potrzebne. Czy przypadkiem nie jest to wiedza ogólnodostępna, a uprawnienia są zbędne? To są rzeczy, o których się nie mówi, ponieważ poprzednie pokolenie wychowało się w przeświadczeniu, że studia „coś dają”. No właśnie, tylko co?
Na niedawnym szkoleniu biznesowym poznałam przebranżawiającą się polonistkę z doktoratem zachwyconą tym kierunkiem studiów. Wspomniała mi o tym, że:
„… przecież studia nie dają Ci kwalifikacji do zawodu”.
To jest coś co zwaliło mnie z nóg. Powiedzcie to lekarzom, architektom, weterynarzom, inżynierom, prawnikom … Serio? Jak dla mnie to słaba ściema dla humanistów bez pomysłu na siebie. Jeśli studia nie dają Ci kwalifikacji do wykonywania w przyszłości konkretnego zawodu to uciekaj z nich. Jeśli zabrnąłeś w nie zbyt daleko przejrzyj ofertę studiów podyplomowych i kursów kwalifikacyjnych, które dadzą Ci takie uprawnienia. Niektóre kursy adresowane są do absolwentów konkretnych kierunków studiów.
Nie jestem przeciwniczką podwyższania swoich kwalifikacji o ile nie jest to fikcja. Możemy się martwić o to czy ludzie w Polsce będą mieli w przyszłości pracę. Jednak ja bardziej martwię się o to jaką tę pracę będą mieli. Bo jak na razie widzę tryliardy centrów handlowych, aptek, stacji benzynowych i nic co by mnie interesowało. Może za 80 lat połowa Polski będzie pracować w centrum handlowym po to by druga połowa mogła do niego iść, a gdy ta druga połowa wyjdzie żeby w nim pracować, to ta pierwsza wyjdzie zza kas, żeby spędzać w nim czas? Może trochę zagmatwane, ale chyba łapiecie o co mi chodzi?
Większość moich znajomych realizujących swoje marzenia i pracujących w zawodzie to osoby samozatrudnione. Jakie są z tego wnioski? Jakie są Wasze odczucia w tym temacie?
Zdjęcie w nagłówku możecie bezpłatnie pobrać z mojej galerii na stronie pexels.com

