
Jak traktowane są w szkole osoby z ZA? (historyjka)
Podczas wizyty w jednej ze szkół w województwie łódzkim trafiłam do klasy integracyjnej, w której jeden z uczniów posiadał diagnozę o Zespole Aspergera. Nauczyciel wspomagający na lekcję przyszedł z laptopem i włączył sobie facebooka …
Chłopiec źle zareagował na zmianę sytuacji, którą było sprawdzanie przez 3/4 lekcji wypracowania przez nauczycielkę języka polskiego. Zaczęło się od jeżdżenia linijką po brzegu ławki, turlania długopisu. Wydawania dźwięków denerwujących otoczenie i sprawdzania jego reakcji na te dźwięki.
Nauczycielka od języka polskiego po 15 minutach lekcji, jak to w polskiej szkole bywa, zdążyła postawić już kilka pał za brak pracy domowej. Gdyby na ocenach niedostatecznych się skończyło prawdopodobnie nie byłoby sprawy z Asem. U tej Pani była to raczej norma.
Nauczycielka podnosiła głos w dość nieoczekiwany sposób. (Pozdrowienia Pani Marleno!) Nie wiedząc o tym, że również mam Zespół Aspergera dosłownie sparaliżowała mnie swoim zachowaniem. Chciałam wyjść z klasy i darować sobie uczestniczenie w tej lekcji ale mój system samoobrony i asertywności chyba przeżywał jakiś twardy reset po którym nie mógł się od nowa uruchomić.
Zupełnie nie spodziewałam się takiego zachowania po osobie pracującej w czwartej klasie podstawówki – z dziećmi, której dopiero co wyszły z klas I – III a więc edukacji wczesnoszkolnej.
Zmieniała swoje zachowanie w mgnieniu oka jakby za sprawą przełącznika przełączanego dla zabawy. W jednej chwili uśmiechała się (tak, umiem ocenić to, że ktoś się uśmiecha, nie nie umiem ocenić znaczenia tego uśmiechu), mówiła bardzo ściszonym i łagodnym głosem by w następnej ryknąć odwracając gwałtownie głowę w stronę innego chłopca, który śmiał siedzieć pod złym kątem do własnej ławki.
Chłopak z ZA zapytał ją czy jest pewna swoich kompetencji nauczycielskich. Rozbawiło mnie to bo w tej samej chwili pomyślałam coś podobnego. Jako osoba dorosła znająca schematy pewnych zachowań i ich konsekwencje zachowałam jednak tę uwagę dla siebie.
Coś co u mnie poskutkowało zupełnym paraliżem, na zmianę odczuwaniem ciepła zimna i problemami z jasnością myślenia, u dziesięcioletniego chłopca z ZA poskutkowało wybuchem złości a następnie szałem. W ruch poszły nożyczki, krzesło latało prawie przy głowach innych uczniów.
Nauczycielka od polskiego w trakcie lekcji podeszła do mnie i skwitowała, że to jest guzik nie Asperger, tylko zwykłe chamstwo po ojcu.
Sytuacja była niebezpieczna. Ze strony jednej nauczycielki można było zaobserwować złość objawiającą się pokrzykiwaniem, chęć zjednania sobie obserwatora czyli mnie objawiającą się w formie podchodzenia do ostatniej ławki i komentowania sytuacji, a także bezradność obu nauczycielek objawiającą się u pierwszej w stawianiu ocen niedostatecznych i spędzaniu lekcji na odpytywaniu. U drugiej powracaniem do komputera mimo jasnej dla mnie konieczności interwencji.
Jak to w polskiej szkole bywa i jednych i drugich (nauczycielki i uczniów) z tej sytuacji wybawił dzwonek. Problem nie został ani obgadany ani wyjaśniony. Pani z polskiego kolejną lekcję poświęciła na sprawdzenie obecności i odpytywanie.
Dajcie znać co zrobilibyście na miejscu nauczyciela wspomagającego w takiej sytuacji. Ten zawód wybierany jest coraz częściej nie tylko z powołania, ale jako łatwe rozwiązanie (praca tylko z kilkoma uczniami). Piszcie w komentarzu lub wiadomości prywatnej swoje pomysły na załagodzenie tego typu sytuacji na ogarnięcie dziesięcioletniego Asa w trakcie awarii.
fot. Victoria Borodinova

