EDUKACJA,  Książki,  LIFESTYLE

Kandydat na drugoklasistę poszukiwany! Mile widziana biegła umiejętność czytania ze zrozumieniem!

Uwaga wpis tylko dla dorosłych. Czytające go dzieci mogą stracić resztę szacunku do nauczycieli. Ostatnio usłyszałam wieść mrożącą krew w żyłach. W szkole, do której nasze dziecko na szczęście już nie uczęszcza, w II klasie podstawówki stawia się uczniom … dwóje z testów z czytania ze zrozumieniem.

Z jednej strony mnie to rozbawiło bo przecież dziecko na pierwszym etapie edukacyjnym dopiero uczy się czytać/ czytać ze zrozumieniem. Taka dwója nic więc nie znaczy i dla mądrych rodziców będzie oznaką frustracji nauczyciela bez doświadczenia. Nauczyciel nie radzi sobie z przeładowaną klasą i programem na dany rok klepniętym przez dyrektora i za pomocą dwój próbuje cisnąć rodziców by w domu ‚nadganiali’ ćwiczenie tych sprawności, na które on w klasie nie ma czasu.

Z drugiej strony mnie to zmartwiło. Jak nisko upadli polscy nauczyciele? Jak bardzo nie szanuje się osoba, której rodzice powierzyli swoje rozwijające się dziecko po to by była jej nauczycielem i przewodnikiem a w zamian otrzymali informację zwrotną: nie umiesz, nie nauczyłaś się, wy rodzice też zawalacie.

Znajomej, od której usłyszałam tę historię przypomniałam, żeby przypadkiem nie przyszło jej do głowy karcić dziecko za tę złą ocenę. Ponieważ nie wiem czy wiecie ale nadal istnieją rodzice, którzy to robią.

Są to rodzice często zapracowani, którzy zaufali niewłaściwym ludziom. Na co dzień realizują tę część rodzicielskich powinności, którą mogą i czują się na siłach realizować. Pozostałą część ‚wychowania’ dziecka związaną z pewnego rodzaju samodyscypliną, lub dyscypliną w ogóle oraz nauką przerzucają na osoby trzecie.

Oczekują od tych osób, w tym wypadku również instytucji bo mamy na myśli szkołę, że w jakiejś mierze spełniają tę rolę na poziomie. W samym dziecku zaś chcą widzieć oczekiwane przez siebie efekty.

Szkoła to motłoch, w którym nauczyciele z pasją zderzają się ze ścianą biurokracji i odgórnych ustaleń tworzonych często przez tych, którzy w zawodzie znaleźli się przez przypadek lub z braku pomysłu na siebie. Ta druga grupa usilnie powraca za pomocą statusów i regulacji wewnętrznych do takiego systemu pracy z dziećmi, który skupia się na maksymalnie nie na nauczaniu dzieci ale na weryfikacji ich wiedzy pomimo tego, że nawet sama podstawa programowa otwiera furtkę na kształcenie umiejętności, logiczne myślenie, indywidualizację pracy zarówno z dziećmi zdolniejszymi jak i tymi potrzebującymi wsparcia. Same umiejętności i zagadnienia często przypisane są do etapów a nie do poszczególnych klas. Jednak taki system pracy jest trudniejszy do udokumentowania.

Wpisując w dziennik temat zgadzający się z planem rocznym, później test, ocenę w odpowiednią rubrykę, mażąc dzieciakom na czerwono po zeszytach i klasówkach dowód swojej pracy mamy na papierze, a czego nie ma w głowie dziecka to już wina na pewno dziecka i rodziców.

Ponieważ każdy rodzic po 8-10 godzinnym dniu pracy z chęcią siada do kształcenia swojego dziecka, a samo dziecko po 6 lub 8 godzinach w szkole z przyjemnością samodzielnie uczy się tego, co przynajmniej w minimalnym zakresie powinien wytłumaczyć mu nauczyciel w szkole.

Co gorsza, naprawdę istnieją rodzice, którzy dają sobie wmówić, że jest to dobra metoda pracy z ich dziećmi. Powtórzę tutaj cytat naszej nauczycielki z pierwszej klasy o stawianiu jedynek i dwój: coś ich przecież musi motywować.

Rozmawiając dalej ze znajomą próbuję zrozumieć skąd złość na dziecko za tę dwójkę z czytania ze zrozumieniem. Bo ona najlepiej usiadłaby przed bajkami, telewizją i komórką zamiast wziąć książkę do ręki. No tak i dochodzimy do miejsca, w którym każdy z nas rodziców był i choćbyśmy byli największymi mędrcami na Ziemi to trudno będzie nam się wyprzeć tego, że to my włączyliśmy dzieciom telewizor, bajkę i daliśmy do ręki komórkę lub tablet. Często będąc zmęczonymi, lub w chwili gdy pojawiło się drugie, trzecie dziecko.

Czy zauważyliście, że korzyści płynące z tego rozwiązania są jedynie chwilowe? Efektem doraźnym jest spokój. Efektami ubocznymi przy częstym korzystaniu z tego typu rozrywki są: brak zainteresowania innymi formami spędzania czasu, osłabienie koncentracji, zniechęcenie do czytania lub słuchania czytanego tekstu, rysowania, pobudzenie lub wręcz przeciwnie apatia.

Książka to wtedy coś nadwyrężającego, nie ma tego wygodnego, doraźnego efektu jakiego dziecko doświadcza oglądając telewizję, grając na komórce. I uwierzcie mi, nie występuje w tym poście w roli mentora ale rodzica, który w tej materii też ma kilka grzeszków na sumieniu. W związku z nimi jednak, także kilka przemyśleń.

My dorośli uzależniamy się od techniki dość szybko, dzieci uzależniają się jeszcze szybciej. Jak wyjść z nałogu? Małymi kroczkami.

Zacznijmy przeglądać blogowe propozycje książek do wspólnego czytania. Niektórzy rodzice robią naprawdę świetną robotę i warto korzystać z doświadczenia tych, którzy już przekopali się przez sterty propozycji dziecięcej literatury. Ja na start (dla wieku szkolnego) polecam Wam Miziołków, lekturę o przygodach dziesięciu skarpetek, Wszystko zaczyna się od marzeń, Fiorda, Szary Domek lub dowolną książkę Kasdepke.

Zacznijcie czytać razem na głos, później podsuwaj dziecku książki związane z jego zainteresowaniami np. kotach, psach, podróżach, nawet o ulubionej grze, poradnik, komiks na podstawie tej gry – my w ten sposób wyplątaliśmy się z Minecrafta na koszt czytania o Minecrafcie, programowania i tworzenia prac plastycznych na podstawie świata z tej gry. Być może dziecko ma kręćka na punkcie jakiejś bajki, sprawdź czy jakieś wydawnictwo nie wydało książki na podstawie tej bajki. Zacznijcie czytanie właśnie od takiej pozycji.

Napiszcie książkę sami. Wydrukujcie lub narysujcie ilustracje. To mogą być nawet wasze zdjęcia z wakacji. Podpiszcie je tworząc w ten sposób swoje własne opowiadanie. Rodzicu! Wydrukuj później książkę i pospinaj ją zszywaczem, niech wygląda jak prawdziwa. Ustawcie książkę w biblioteczce dziecka i wracajcie do niej co jakiś czas.

Dziecko będzie chciało pokazać książkę innym. A no właśnie, podobny zamysł miał autor każdej książki. Wymyślił pewną historię i chciał się nią podzielić z innymi. Odkryjmy co to takiego było!

Po przeczytaniu fragmentów książki zadawajmy sobie pytania, raz ty dziecku, raz dziecko tobie. Czy tata słuchał jak czytała mama? Albo czy mama rozumiała co sama czytała? Zróbcie sobie quiz, kto więcej zapamiętał.

Później podsyłaj dziecku króciutkie fragmenty tekstu do samodzielnego przeczytania w myślach, lub na głos. Jeśli dziecko nie rozumie celu, w którym miałoby się tego uczyć, niech na początek będzie to przepis na ciasto, lista zakupów, ulotka od witamin, czy leku (oczywiście ty też ją przeczytaj!). No więc właśnie … nie zrozumiemy przepisu – nie wyjdzie nam ciasto, nie przeczytamy listy zakupów, wrócimy do domu bez czegoś ważnego, nie zrozumiemy ulotki – źle weźmiemy lekarstwo.

Ukryj w domu niespodziankę. Napisz krótki zagadkowy list -mapę, nakierowujący dziecko gdzie ta rzecz jest ukryta. Oj tak… teraz dziecko już na pewno widzi, że czytać naprawdę warto!

Zadaj do tekstu kilka prostych pytań. Pamiętaj, że tu nie liczy się liczba pomyłek ale obserwowany każdego dnia postęp. Żadna dwója nie da dziecku takiej motywacji jak wskazanie użyteczności danej umiejętności.


214 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *