KOMUNIKACJA,  LIFESTYLE,  RELIGIA

Paradox of tolerance w Polsce, tolerancja a miłosierdzie

Czy zauważyliście, że im bardziej tolerancyjni się stajecie, tym bardziej uważać musicie na swoje poglądy, na to co robicie, mówicie, w co wierzycie, jakich wyborów publicznie dokonujecie? Czy zauważyliście, że choć walczymy o tolerancję to tak naprawdę ta tolerancja zawsze dotknie w sposób ograniczający pewnej wybranej sfery poglądów, uczuć, języka wobec której zamanifestować trzeba będzie nietolerancję i chcąc być tolerancyjnymi będziemy musieli się jej (przynajmniej w warstwie publicznej naszego życia) po prostu wyprzeć?

Zjawisko to, w połowie lat 40. XX wieku nazwał Karl Popper, jeszcze na tamte czasy określając je jako mniej znane. Dziś, w latach 20. XXI wieku, myślę, że śmiało możemy powiedzieć, iż zjawisko to jest w pełnym rozkwicie. Mowa o paradoksie tolerancji . Popper stwierdza, że „nieograniczona tolerancja musi prowadzić do jej zaniku.”

Bardzo bliska jest mi opinia Johna Rawlsa z lat 70. XX wieku, w której mowa o bezpośredniej reakcji na nietolerancję: kiedy zacząć działać, czy coś robić, jak robić jeśli spotykamy się z nietolerancją?

No bo przecież wiesz, że sam odmienny sposób myślenia nie robi Ci krzywdy prawa? Jeśli narzucasz swoje zdanie w imię tolerancji to jedyne co pozostało do zrobienia to ocenić samego siebie: jak bardzo nietolerancyjny w skali od 1 do 10 jestem?!

Teoria Rawlsa określa, iż działania przeciw nietolerancji powinny zostać podejmowane jedynie wtedy gdy konstytucyjne zabezpieczenia nie zapewniają bezpieczeństwa osobom tolerancyjnym i instytucjom wolności. Tolerancyjne społeczeństwo ma uzasadnione prawo do samoobrony przed aktami nietolerancji wtedy kiedy te ograniczają ich wolność w zakresie sprawiedliwej i obowiązującej konstytucji.

Wolności nietolerancyjnych powinny być więc ograniczone tylko w zakresie, w którym one same ograniczają wolności innych.

Tymczasem co się dzieje w Polsce? Na portalach katolickich czytam, że „tolerancja to brama zła”. Okej…

Drodzy Katolicy, sięgnijmy pamięcią do historii sprzed 2000 lat wstecz, opisanych na kartach Biblii, kiedy na polanie poza miastem, na rynku głównym w mieście, w ówczesnych knajpkach (żartuję) przesiadywał Jezus i … o zgrozo rozmawiał z tymi najbardziej wyklętymi: prostytutkami, trędowatymi, celnikami etc. Czy on poszedł do cesarza zmieniać prawo? Czy usiadł na kamieniu i zaczął wytykać palcami? A może zaczął straszyć ich ogniem piekielnym i wyłuszczać w czym jeszcze są nie tacy jakimi być powinni?

No i tu Katolicy zderzają się ze ścianą. Jezus owszem mówił takie rzeczy, ale … o osobach najbardziej religijnych (świadomie używam tutaj tego określenia) , że na tej swojej pewności siebie się „przejadą” i że Ci, uznani przez nich za najbardziej grzesznych wejdą do Królestwa niebieskiego przed nimi. Rozmawiał z każdym, nie oceniał grzeszników, ale dawał im „świeży start”, nazwijmy to też „uzdrowieniem”. Jego tolerancja dotyczyła tych najbardziej odrzuconych, niespełniających wymagań. Nietolerancja Jezusa natomiast łoiła po pupsku najbardziej pewnych siebie duchownych (ówczesnych faryzeuszy, kapłanów), przejmowaniu przez ludzi bezsensownych tradycji, których nikt już nie może wypełniać bo w życiu nie ma na to czasu ani siły, zastępowania fałszywą religijnością i zbiorem praw żywej relacji z Bogiem i miłosiernej postawy wobec bliźnich.

Czy miłosierdzie nie ma bowiem w sobie czegoś z tolerancji? Czy tolerancji nie charakteryzuje miłosierna postawa? Pomimo wielu sprzeczności w Biblii, cały czas konkluzją, do której się powraca jest miłosierdzie właśnie. Zarówno w Starym Testamencie (który jak twierdzą Katolicy, nie obowiązuje ich) jak i Dobrej Nowinie, naprawdę pewnym constans jest powracanie do miłosierdzia, jedności, w Bogu. Nic chyba nie jest podkreślane tyle razy co krytyka postawy oceniającej wobec bliźniego. Mamy nawet zapowiedź, że jak bardzo my osądzimy innych ludzi, tak samo my zostaniemy osądzeni. Mamy prawo się ze sobą nie zgadzać, nawet upominać się oraz gniewać, ale słońce ma nie zachodzić nad naszym gniewem.

Jakiś czas temu miałam szczęście uczestniczyć w rozmowie o pracę w katolickiej szkole, w której usłyszałam, że dba się o dobór kadry nauczycielskiej wyznającej wartości katolickie ponieważ „przeraża ich protestantyzacja świata”. I teraz znów mogłabym się załamać tym „miałkim intelektualnie stwierdzeniem” ( co ciekawe jest to określenie jednego z Jezuitów, któremu opisałam tę historię) lub pomyśleć sobie – po coś tam trafiłam. To poszerza moje horyzonty jak daleko poza naszą tolerancję ma wykraczać miłość do bliźniego, której nie jesteśmy nawet w stanie pojąć.

Nie wkurzaj się, daj im przejść własną drogę, zaufaj Bogu, że każdy ma SWOJĄ drogę. I choć oni nijak tak nie myśleli, naprawdę próbowali i chyba nadal próbują stworzyć sobie świat sztucznych wyobrażeń pod szklaną bańką własnych przekonań to naprawdę … ja musze być dla tego tolerancyjna, ponieważ jest to ICH DROGA.

Można by było jeszcze przytoczyć temat fanatyzmu w postępowaniu, wyznawaniu wartości, przekonaniach religijnych i tak dalej … Jeśli ktoś zaczyna z czymś walczyć w imię słusznych idei, to możemy mieć pewność, że ofiar tej walki będzie tyle samo lub więcej niż ocalonych. Nie dla każdej więc sprawy może warto. Nie wiem tylko kto oceniłby racjonalnie o co warto walczyć. Tutaj wkraczamy w sferę subiektywizmu…

Od lat 90. XX wieku odchodzi się od zachowawczej postawy Poppera, Raphael Cohen-Almagor proponuje by odejść od postrzegania konieczności działania do sytuacji zagrożenia krzywdą i oszacować również potencjalne szkody psychiczne. Przyjrzeć się wolności słowa i ją również sklasyfikować w kategoriach mowy tolerancyjnej / nietolerancyjnej. O ile sprawa z mową nienawiści jest dość jasna, to już granica określająca moment i sposób, w którym ta mowa nienawiści się formułuje są moim zdaniem trudne do określenia.

Stosowanie bluźnierstw na określenie kogoś lub czyjegoś zachowania, stygmatyzacja grup społecznych pozbawiona przedstawienia faktów są dość łatwe do rozróżnienia, ale ostatnio spotkałam się na jednym z instagramowych kont, które poświęcono językowi empatycznemu, z krytyką tego, kiedy płód w łonie matki nazywa się nienarodzonym dzieckiem, kiedy używa się kolokacji: „dokonać aborcji” a nie „mieć aborcję” i tutaj spory są dla mnie niezrozumiałe.

Język odzwierciedla nasz świat. Podręczniki dla czwartoklasistów nazywano kiedyś Światem języka … więc albo dotrze do nas, że próbujemy tworzyć nowomowę albo jesteśmy dziećmi błądzącymi we mgle bawiącymi się w świat dorosłych. Oszukującymi samych siebie.
W wypowiedziach, w których nawoływania do przemocy lub inne nielegalne działania są wyraźnie i bezpośrednio stosowane warto stosować wszystkie możliwe prawne rozwiązania, nawet jeśli miałyby się ograniczać do zgłaszania niestosownych treści na jakimś portalu społecznościowym. Natomiast warto byśmy zachowali tolerancyjną postawę i otwarty umysł na to co jest słowną agresją i stygmatyzacją, a co jest językowym postrzeganiem świata i światopoglądem przemycanym w używanych przez nas słowa. To pierwsze powoduje realną krzywdę, wypaczenie faktów szkodliwych dla całej społeczności, w drugim przypadku mamy do czynienia z osobistym dyskomfortem. Sama nie raz go doświadczam i myślę, że sfera językowa jest przestrzenią w której paradoks tolerancji jest naprawdę mocno widoczny.

A jak to jest w szkole? Nauczyciele, którzy starają się budować u swoich uczniów postawy tolerancyjne, często wpadają w pułapkę politycznej poprawności. Polityczna poprawność może natomiast zawiesić swobodną refleksję nad różnicami tkwiącymi w inności. W rezultacie nauczyciele wolą mówić o wartości abstrakcyjnej tolerancji niż o jej praktycznych ograniczeniach i antynomiach. Politycznie poprawność sztucznie wyrównuje wszystkie przekonania kulturowe, czego nie widać w warstwie praktyczniej, w samym życiu. Odwołuje się więc do idei równości, a nie do zjawiska równości, które można byłoby gdzieś zaobserwować. Zamiast określać co jest zachowaniem tolerancyjnym a co nie jest, warto uczyć uczniów samodzielnego myślenia i rozwijać ich umiejętności wyciągania logicznych wniosków.

Jakie jest moje zdanie? [Uwaga! Fragment nawiązuje do wyznawanej przeze mnie wiary chrześcijańskiej.] Możemy udawać, że nie mamy na jakiś temat swojego zdania, ale koniec końców wiadomo przecież, że mamy, ale nie chcemy go wyjawić. W idyllicznej wersji mojej rzeczywistości tolerancja dotyczyłaby tylko kwestii oceny decyzji i wyboru. Nie ocenialibyśmy więc tego co jest czyimś wyborem, decyzją i światopoglądem (światopogląd też w dorosłym życiu postrzegam bowiem jako wybór). Tak, chciałabym by każdy miał całkowitą dowolność w podejmowaniu swoich decyzji, w to co wierzy, kim jest. Jestem osobą wierzącą i uważam, że w dzisiejszych czasach człowiek bawi się w Boga. Nie, nie przez rozwój cywilizacyjny, ale przez pozbawianie drugiego człowieka wyboru własnej ścieżki. Jest tutaj w wierzących sporo niewiary w Boże możliwości doprowadzenia każdego człowieka do jego własnego poznania. Człowiek nie ufając Bogu i w to, że każdy człowiek naprawdę może osiągnąć osobistą relację z Bogiem tworzy instytucje narzucające innym sposób życia, myślenia i postępowania. Efektem tego zabiegu jest strach, poczucie niedopasowania, odrzucenia, a czasem nawet wstręt i nienawiść do instytucji utożsamianej niesłusznie z samym Bogiem.

W Polsce zaś póki co, widzę zastępowanie nietolerancji kolejną nietolerancją. Przesuwanie płotka na polu i ponadczasowa kłótnia o gruszę. W Polsce widzę tolerancję danej grupy, tylko i wyłączne działającą w obrębie tej grupy.

Nie zgadzasz się treściami przedstawionymi w tym artykule? Napisz do mnie korzystając z formularza kontaktowego. Wytknij mi mój błędny tok myślenia, lub po prostu przedstaw swój pogląd na paradoks tolerancji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *